W tekście niniejszym Roberd Ponury podsumowuje wyniki swoich badań, rozgrywek oraz peregrynacji literackich. Podsumowanie zeszłoroczne można przeczytać tutaj.
W roku 2021 rozegrałem 97 sesji. Niewiele brakowało do wyrównania rekordu sprzed roku. Setki nie przebiłem w zasadzie na własne życzenie, nie przyjmując zaproszenia Wolfganga do uczestnictwa w kampanii w piątej edycji D&D. Parę razy nie mogłem zagrać, parokrotnie wystawili mnie gracze – życie.
Jako gracz wystąpiłem 30 razy (jeśli nie pomyliłem się w obliczeniach). Grałem wyłącznie u Wolfganga w kolejnych sezonach jego autorskiej kampanii Magiczny Miecz, gdzie wcieliłem się w kilka postaci. Dobry wojak Maurycjusz doszedł do siódmego poziomu i przeszedł na emeryturę (w ramach grania korespondencyjnego wbił poziom ósmy), Oberon Dikosi dobił do piątego (niestety, zginął w przypadkowej walce, spalony zionięciem czarnego smoka – bywa i tak), podobnie jak Glimi Ghogloh, czyli po polsku Gimli Głogowczyk (ten ciągle żyje).
Poprowadziłem 67 razy. Z wyjątkiem 2 sesji w T&T (nie przekonałem się do tego systemu i nieprędko dam mu kolejną szansę) grałem wyłącznie w OD&D, posiłkując się Chainmail oraz Dungeon! Megarry'ego, w oparciu o które stworzyłem dwa autorskie warianty systemu walki (wykorzystujące 2d6). Chyba wyszło to całkiem nieźle, a przynamniej większość graczy chwaliła zaproponowane rozwiązania.
Coraz częściej wykorzystuję elementy ze starych gier planszowych. Przez jakiś czas na tapecie był Magiczny Miecz Sfery (pomysł podebrałem Wolfgangowi), PC eksplorowali plansze z Outdoor Survival, Vampyre, Goblin. Do własnego systemu urojeń włączyłem też klasyczne moduły dedekowe, The Isle of Dread Cooka i Moldvaya oraz The Keep on the Borderlands Gygaxa. Zrezygnowałem z rysowania planów podziemi. Szkoda czasu, tyle jest gotowców, a nowe można wygenerować jednym kliknięciem.
Wszystkie kluczowe elementy rozgrywki (tzn. walkę, eksplorację, zarządzanie zasobami, mechanikę podróży) do bólu uprościłem i zminimalizowałem buchalterię. Być może cierpi na tym legendarny "realizm", ale sama gra mocno zyskuje na płynności, nie zatracając jednocześnie swojego przygodowego charakteru. W dalszym ciągu jest to świat otwarty, rządzący się własnymi prawami, gdzie "dzieje się dzieją", a gracze mają wolną rękę. Choć nie ukrywam, że domyślnym i pożądanym trybem zabawy jest eksploracja dziczy i podziemi, oraz wchodzenie w interakcje ze światem, polegające przede wszystkim na machaniu mieczem i zbieraniu hełmów zabitych orków. Żeby była pełna jasność – zasady nadal są i działają, wydarzenia losowe mieszają szyki graczom, przykładowo załamanie pogody uziemia PC na 2 dni, przez co nie udaje się dowieźć ciała poległego towarzysza do opactwa na czas – opat nie może już wskrzesić poległego.
Myślę, że z biegiem lat stałem się bardziej wybaczającym sędzią. Co prawda trup ściele się gęsto, ale są wskrzeszenia i nawet życzenia. Sporo postaci wróciło zza grobu, niektóre nawet po 5 latach. Hej, to w końcu D&D! Wszystkie te rzeczy są w najstarszych książeczkach, więc nie widzę powodu, by z nich nie korzystać, bezmyślnie kultywując jakieś cierpiętnictwo. Nie oznacza to bynajmniej, że nie można zginąć na amen. Owszem można i liczba postaci w settingu nieubłaganie maleje. Ale niebawem szykuje się wielki comeback, co poniektórzy będą zachwyceni.
Aż 73 z 97 sesji odbyło się online (75%), co stanowi najlepszy dowód na to, że przekonałem się do tego modelu rozgrywki. Discord i Roll20 sprawdzają się na ogół dobrze, zwłaszcza po wymianie komputera wiele problemów technicznych ustąpiło. Nie wyobrażam sobie grania online bez arkusza kalkulacyjnego, natomiast nigdy nie gram z kamerkami, które uważam za całkowicie zbędne.
Łącznie zagrałem z 12 osobami. Udział niektórych był epizodyczny, z większością jednak gram regularnie. Przykro mi to pisać, ale rok 2021 przyniósł ostateczny Total Party Kill – tym razem nie chodzi niestety o bohaterów, ale o samych graczy. Jeszcze kilka lat temu prowadziłem trzy niezależne drużyny po 4-6 osób (były nawet 4 kobiety, co godne podkreślenia). Gdzie się podziały tamte prywatki? Obecnie zostało mi 2 stałych graczy, z którymi udało mi się zagrać wspólnie tylko kilka razy. Zdecydowana większość sesji to spotkania 1-na-1. Dlaczego tak się stało – znowu życie, część osób założyła rodziny, wyjechała z miasta, zajęła się innymi tematami. Kontakt uległ ograniczeniu lub w ogóle się urwał. Kilku graczy, zdaje się, było już zmęczonych konwencją sword & sorcery, kilku innych się obraziło i pogrywa w inne rzeczy na własną rękę. Niech im tam będzie na zdrowie.
Kapitulieren? Niemals! Póki jeszcze ktokolwiek chce ze mną grać, będę prowadził i rozwijał fantastyczne światy. Szczerze przyznam, że zmęczyło mnie już zabieganie o względy graczy i ustalanie terminów tak, żeby wszystkim pasowało. A potem i tak ktoś w ostatniej chwili odwoła, tłumacząc się pogrzebem wujka. W ten sposób zagrałbym pewnie kilka razy. Teraz w centrum znajduje się kampania, czyli mój świat, a nie gracz-primadonna. Stąd dość ryzykowny zabieg: zerwanie nitki łączącej gracza z postacią i przejmowanie dowództwa nad całą drużyną przez kolejnych graczy – ktoś tam zawsze się znajdzie do pogrania. Chodzi przecież o "wspólne śnienie", a że mechanika jest banalna, nie tracimy zbyt wiele czasu na technikalia. Nawet w niecałe 3 godziny jesteśmy w stanie zmapować kawał mapy i zejść kilka razy pod ziemię.
Prowadziłem w sumie cztery kampanie. Dokończyliśmy Stowarzyszenie Umarłych Awanturników, które doczekało się wielu rozgałęzień. Rycerze Ziem Jałowych (wskrzeszeńcy) to bezpośrednia kontynuacja Pustkowia Piktów, które, mówiąc nieskromnie, parę lat temu zawojowało blogosferę; sequel rozgrywany jest w trybie modułowym, gdzie co 5 sesji następuje zmiana otoczenia (to kolejny eksperyment). Magiczny Świat (znowu wskrzeszeńcy) był kontynuacją Starego Świata, ale też zazębiał się z Pustkowiem Piktów. Wreszcie kilka sesji poświęciłem na kontynuację przygód Lorda Gurczena, który to cykl spina wszystkie wątki. Tak naprawdę to wszystko jedna i ta sama kampania, czy raczej pełnoprawny świat, setting. W tym roku naprawdę sporo czasu poświęciłem uporządkowaniu materiału naprodukowanego od lutego 2016. Pozbierałem do kupy wszystkie kampanie, obejmujące łącznie 260 sesji i masę solowych epizodów. Efektem prac jest kalendarz i wielka mapa, które może tu kiedyś opublikuję. Na razie ukazały się 2 teksty o tzw. Gurczenlandzie. W dalszym ciągu jest masa białych plam.
Blog podupadł. Głęboko nad tym ubolewam. Powstało tylko 22 wpisów. W 2020 było ich 50, a więc ponad dwa razy więcej. Blisko 2 wpisy na miesiąc to wciąż nie jest zły wynik, ale mam świadomość, że mógłbym pisać więcej. Zniechęca mnie niewielka liczba wyświetleń, mało komentarzy i fakt, że ustalenia z najcenniejszych, moim zdaniem, tekstów (czyli tych źródłoznawczych) nie przebijają się do masowego obiegu i nie wypierają pokutujących tam bzdur. Pewnie wychodzę z błędnego, idealistycznego założenia, że prawda obroni się sama, zamiast promować samego siebie w mediach społecznościowych i nagrywać filmiki, ale nie mam na to ani czasu, ani ochoty. Nie chce mi się specjalnie angażować w fandomie i pewnie takie są efekty. Miało być na blogu więcej recenzji i źródłoznawstwa, a skończyło się na raportach i sprawozdaniach, choć głównie w postaci zbiorczych wpisów, podsumowujących kilka odcinków (3-5). Starałem się też zawsze zamieszczać uwagi techniczne, mapki i tabelki, czyli słynne Okiem Sędziego. W tym roku opublikuję na pewno przynajmniej część starych raportów.
Pod koniec roku wróciłem do regularnego czytania fantastyki. Przeczytałem po angielsku wszystkie opowiadania Roberta E. Howarda o Conanie (z wyjątkiem Godziny Smoka, ale niebawem nadrobię). Ciekawostka: jako purysta i psychofan czytałem ze skanów czasopisma "Weird Tales", w którym ukazywały się oryginalne opowiadania. Dodatkowo skompletowałem wreszcie cykl "Niepublikowane Opowieści" i dwa tomy przeczytałem. Nie rozumiem, jak to się stało, że znakomity The Broken Sword Poula Andersona poznałem dopiero teraz (też po angielsku, pierwsze wydanie). Ta książka spokojnie może konkurować z Tolkienem. Wciągnąłem opowiadania Henry'ego Kuttnera o Elaku z Atlantydy i księciu Raynorze. Przebrnąłem z trudem przez Zwiastun Burzy Moorcocka (ostatni tom cyklu o Elryku z Melniboné) i Ucznia czarnoksiężnika (pierwsze dwa tomy cyklu "Przygody Harolda Shea") de Campa i Pratta. W ostatnich dniach roku ukończyłem cykl opowiadań Clarka Ashtona Smitha, rozgrywających się w prehistorycznej Hyperborei (znowu po angielsku i znowu "Weird Tales").
Przynajmniej o części z tego wypadałoby napisać więcej na blogu. Obiecałem sobie więcej czytać, głównie klasyków, najlepiej w oryginale. Chciałbym przypomnieć sobie najstarsze opowiadania Leibera o Fafrydzie i Szarym Kocurze oraz Moorcocka o Elryku, a także chcę sprawdzić pierwsze wydanie Trzy serca i trzy lwy Andersona z 1953 roku. Ogromną spuściznę literacką zostawił po sobie CAS; być może zabiorę się za cykl Zothique i/lub Averoigne. Na liście czeka Jack Vance (trzy nowele science fantasy, ponoć bardzo w klimacie OD&D). Z nowszych rzeczy kupiłem sobie trylogię Tada Williamsa Pamięć, smutek i cierń – podobno lepsze od Tolkiena. Nie omieszkam podzielić się spostrzeżeniami. Jak celnie napisał Adam:
Za wcześnie mówić o śmierci blogów, póki ostatni rycerz stoi na polu bitwy, a spod ostrza jego brzeszczota i spod iskier klawiatury ukazują się kolejne raporty. Nie żegnaj się jeszcze więc, żołnierzu, bo choć kres zdawać się może bliski, póki gracz wstawiony do sesji zasiada, a czytelnik chciwie czyta tekst, są jeszcze posty do napisania. Naszykuj więc laptopa, wymyśl artykuły, by gdy nastanie Ragnarblog - czas końca blogów, być gotowym i zapisać Ostatni Tekst.
Robert, nie przejmuj się, robisz świetną robotę zarówno od strony autorskiej kampanii jak i badawczej.
OdpowiedzUsuńCo do lektur - nie bez przyczyny Sapkowski umieścił Andersona i to kilka pozycji na swojej liście. Obie pozycje które wymieniłeś są dobre ale "Zaklęty miecz" jest wybitny.
Tad Wiliams jest raczej wtórny w stosunku do Tolkiena ale trzeba mu przyznać, że swoim stylem prowadzenia narracji wpłynął zarówno na Grę o Tron jak i Wiedźmina - autorzy oby pozycji przyznali się do inspiracji Wiliamsem.
Dzięki Łukasz!
UsuńSapkowski na ogół celnie wskazywał klasyków i do pierwszej dziesiątki też pewnie większość wybrałbym podobnie, choć fałszywie umniejszył rolę Howarda, wywyższył Leibera, a pominął takiego np. Smitha. Nie daruję Sapkowskiemu cierpkich słów pod adresem Wagnera - Kane bije na łeb Elryka i większość pozycji z listy. Nie wspominając już o gniocie "Rycerze mrocznej chwały" Gemmella.
A kto nie wpłynął na Grę o Tron :) Lyonesse i Amber to oczywiste inspiracje, ale raz po raz odkrywam jakieś drobnostki, np. Brienne z Tarthu to kalka Lady Britomart, która pojawia się w "Matematyce magii" de Campa/Pratta. Ci z kolei zaczerpnęli tę postać z "The Faerie Queene" Spensera (epos z XVI wieku).
Anderson (podobnie jak Tolkien) inspirował się sagą o Hervör i królu Heidreku, która należy do tzw. cyklu Tyrfinga (sam czerpałem z tej sagi do mojej kampanii o Gotach). Bez "Zaklętego miecza" nie byłoby Elryka, a bez Elryka - Geralta z Rivii i księcia Arthasa ;)
Mam podobne zdanie o Williamsie - raczej epigon Tolkiena niż ktoś lepszy od Mistrza. Ale spokojnie da się go czytać, mam dużo jego książek na półce, nie tylko wspomnianą trylogię (wszystkie mniej więcej na podobnym poziomie).
OdpowiedzUsuńJak lubię czytać raporty z sesji, to zachęcam Cię do nie rezygnowania z wpisów historycznych. Nawet jak nie uczestniczysz aktywniej w mediach społecznościowych, to inni mają do czego linkować. ;)
No właśnie trudno mi uwierzyć, żeby ktoś z późniejszych pisarzy przebił Tolkiena. Williamsa nic jeszcze nie czytałem, więc chętnie spróbuję.
UsuńArtykuły historyczne pochłaniają mnóstwo czasu, bo zawsze staram się, żeby były dobrze zakorzenione w materiale źródłowym. Wymaga to ode mnie ponownej lektury starych tekstów, dodatkowo przejrzenia forum i blogów, czy przypadkiem coś nowego nie odkopano. Każde nowe odkrycie może przynieść zmianę jakościową. Przykładowo w zeszłym roku opublikowano przedruki kilkunastu wczesnych artykułów Gygaxa z trudno dostępnych zinów. Część z nich zebrano w suplemencie Greyhawk, ale jeden dotyczy Chainmail i zawiera rzadki przykład opisanej rozgrywki - zawarte tam informacje wywołały trochę poruszenia co do tego, "jak grali". Mam wrażenie, że u nas mało kogo to obchodzi, ludzie i tak będą powtarzać utarte przekonania bez odwoływania się do źródeł. Gra niewarta świeczki ;)
"Przykładowo w zeszłym roku opublikowano przedruki kilkunastu wczesnych artykułów Gygaxa z trudno dostępnych zinów. Część z nich zebrano w suplemencie Greyhawk, ale jeden dotyczy Chainmail i zawiera rzadki przykład opisanej rozgrywki - zawarte tam informacje wywołały trochę poruszenia co do tego, "jak grali"."
UsuńDaj namiary, bo chyba mnie ominęło.
https://odd74.proboards.com/thread/14817/gygax-articles-before-od-blackmoor
UsuńNiewykluczone, że treść jest dostępna po zalogowaniu. Część z tego była już znana, ale niektóre pojawiły się po raz pierwszy, np.:
Letter from Gary Gygax re: Heavy Cavalry and “Chainmail”, Great Plains Game Players Newsletter #15, February 1975, pp. 15-17
Trudno jest edukować, jeśli ktoś nie chce się nauczyć. Mówię to bez oceniania - sam nie chcę się nauczyć wielu rzeczy. Wszyscy mamy poza tym różne blind spots, niektórych rzeczy nie chcemy widzieć, jeśli za bardzo kłócą się z naszym obrazem rzeczywistości.
OdpowiedzUsuńTwoje posty i cała działalność blogerska są inspirujące. Nawet jeśli ktoś nie weźmie sobie do serca, któregoś z Twoich historycznych postów, rośnie szansa, że rozpocznie własne poszukiwania.
Polecam Ci tez
książkę "Droga Artysty". Bardzo fajna i odblokowywująca na bycie twórcą.
UsuńDzięki, może kiedyś rzucę okiem, gdy uporam się ze stosem hańby, który już dawno mnie przerósł ;)
UsuńCześć.
OdpowiedzUsuńPewnie przegapiłem wpisy źródłoznawcze, bo przyznam szczerze zaglądanie do blogosfery trochę przy zajętym życiu wyszło mi z nawyku. One są pod jakimś wspólnym tagiem? Jest jakiś link?
Druga sprawa. Czytam ten tekst i myślę że mam propozycję rozwiazania na Twój problem TPK graczy. Załóż sobie serwer discorda dedykowany pod open table, pościągaj graczy na grupach rekrutacyjnych na fejsie i po przekroczeniu masy krytycznej pewnej ilości członków serwera zawsze będą wyścigi "kto pierwszy ten lepszy" przy rekrutacjach. Stałego składu nie będzie, ale ludzi Ci nie zabraknie - tak działały serwery west marches i AL online. Daj znać jakbyś potrzebował jakichś pomysłów/pomocy w realizacji...
Cześć Rudie, zajrzyj pod tagi "badania" i "mechanika", tam starałem się zbierać tego typu wpisy. Często uwagi historyczne były upchnięte pod raportami (okiem sędziego) i w komentarzach - trudno nad tym zapanować. W 2021 napisałem już tylko jeden przekrojowy tekst poświęcony "Melee Range".
UsuńCo do rekrutacji to zapewne słuszna porada, rozważę taki krok - choć niewykluczone, że po prostu ograniczę granie i będę więcej czytał.
Prym w dyskursie fandomowym wiedzie trzecia fala osru, ludzie, którzy historię D&D znają jedynie z gier paradedekowych wzorowanych na grach wzorowanych na retroklonach. To są często bardzo wartościowe systemy same w sobie, ale z punktu widzenia pokazywania "jak grali" to jest trzecia herbata z tej samej torebki. Nie ma się tedy co dziwić, że co chwila pojawiają się bzdury, których nawet nie ma jak sprostować, bo kto ma siłę słuchać dwugodzinnego ględzenia paru nudziarzy, żeby wyłowić, że mówią o "tym drugim od Gygaxa". Trzeba zadać sobie pytanie, czy warto pisać dla k6 osób (kiedyś to było w porywach 2k6). Ja bym powiedział, że warto, ale czy to prawda - historia oceni.
OdpowiedzUsuńNo cóż, pewnie masz słuszność. Tak działa wolny rynek ;)
UsuńPewnie moją optykę zaburza uczestnictwo w dyskusji na amerykańskim forum OD&D, tam jednak jest więcej zainteresowanych. O gierkach, które u nas są na topie, pewnie nawet nie słyszałem.
Podejrzewam, że jeszcze trochę tekstów historycznych napiszę, biorąc za nie pełną odpowiedzialność przed Bogiem i historią.